Na dzisiejszej marinie w Kamieniu Pomorskim wiatr ledwo marszczy taflę zalewu. Po drugiej stronie widać Chrząszczewską Wyspę. Tutaj, gdzie dziś cumują nowoczesne jachty, pół wieku temu rozbrzmiewał dźwięk uderzających o wodę wioseł. „Woda nas wychowała” – mówi Jerzy Kobierzyński, dawny zawodnik MZKS „Gryf”. – „Tu człowiek uczył się nie tylko wiosłować, ale i przegrywać z godnością, trenować, znosić ból. To była szkoła życia.”. To opowieść o tamtym czasie, gdy z pasji i kilku starych łodzi zrodziła się sekcja wioślarska, która na chwilę postawiła Kamień Pomorski na mapie sportowej Polski.

Początek: z żagli do wioseł

Wszystko zaczęło się w 1968 roku. Inicjatorem był Stefan Kuszyński, trener żeglarstwa, który wraz z Bogdanem Markowiczem, nauczycielem wychowania fizycznego, postanowił spróbować nowej dyscypliny. Kamień – położony nad spokojnym zalewem, osłoniętym od zachodnich wiatrów – wydawał się idealnym miejscem. Problem był tylko jeden: brak sprzętu.

„Łodzie dostaliśmy z Bydgoszczy. Stare, naprawiane, czasem dziurawe. Transportowaliśmy je na dachu Żuka. Wystawały po dwa metry, wiązaliśmy je linami.”wspomina Jerzy Kobierzyński.„Jak dziś o tym myślę, to aż strach. Ale dla nas to była przygoda.”

Treningi odbywały się na sali przy ul. Konopnickiej. W zimie – ciężary, sprężyny, hantelki, w lecie – woda. Na przystani nie było wtedy nawet porządnego hangaru. „Nie mieliśmy nic, oprócz zapału. Pan Markowicz był twardy, ale sprawiedliwy. Potrafił krzyknąć, ale też nauczył, że sport to nie tylko wynik – to charakter.”

Pierwsze odbicie od brzegu (1972–1974)

Jesienią 1971 roku Jerzy miał czternaście lat. Dołączył do sekcji z polecenia kolegi – Waldemara Mikołajczyka, zwanego „Mikim”. „Pamiętam pierwszy marszobieg do Rzewnowa. Padał deszcz, było ciemno. Zgubiłem but, a trener kazał biec dalej. Wróciliśmy cali mokrzy, ale nikt nie narzekał. To był chrzest.”

W maju 1972 roku Jerzy dostał legitymację MZKS „Gryf”. – „Hangar z łodziami zrobił na mnie ogromne wrażenie. Pachniało smołą i wodą. Wtedy już wiedziałem, że to moje miejsce.” Najpierw był debel, potem skiff. „Dwie wywrotki i dopiero za trzecim razem utrzymałem się na wodzie. To był moment, w którym poczułem, że ja i ta łódź to jedno.”. Treningi odbywały się dwa razy dziennie: o szóstej rano i po południu. „Zimą grzaliśmy się w szkole, latem grzaliśmy w słońcu. Sprzęt był byle jaki, ale ducha mieliśmy jak z brązu. Czasem mleko skondensowane było naszym „dopingiem” – litr na głowę. Nie było batoników proteinowych, były konserwy wołowe i śmiech.”

W 1973 roku Kamień zaczął być zauważany. Opasik, Piętaszewski, Kononiuk i Kobierzyński startowali już w regatach wojewódzkich i ogólnopolskich. Na poznańskiej Malcie po raz pierwszy stanęli naprzeciw najlepszych. „Nie byliśmy ostatni – i to już był sukces.”.

Gryf na fali (1974–1976)

Rok 1974 przyniósł medale i nową jakość. Jerzy zajął trzecie miejsce na jeziorze Gopło, a rok później był już mistrzem w jedynkach podczas Międzynarodowych Regat 1-Majowych w Szczecinie.

To był moment, którego się nie zapomina. Wstałem o czwartej rano, mgła nad wodą, cisza. Czułem, że dzisiaj wygram. Kiedy przekroczyłem metę, usłyszałem krzyk Markowicza z motorówki – wiedziałem, że to to.” W tym czasie Gryf Kamień Pomorski miał jedną z najbardziej aktywnych sekcji w regionie. Dzieci i młodzież trenowały pod okiem Markowicza, a Forell organizował wyjazdy i sprzęt.

« z 4 »

W 1975 roku Kobierzyński trafił do kadry narodowej juniorów. Obozy w Wałczu, Moryniu i Ujsołach wspomina jako „szkołę przetrwania”. – „Tam nauczyłem się, co znaczy dyscyplina. Godziny na wodzie, odciski na dłoniach, waga kontrolowana co tydzień. Ale czułem się częścią czegoś większego.”. W tym samym roku w Augustowie, podczas IV Spartakiady Młodzieży, Jerzy zdobył brązowy medal. Forell napisał wówczas w „Głosie Szczecińskim”: „Na tak skromne warunki, sukces Kamienia jest symbolem tego, jak wiele może pasja.”

Studia, ambicje, pożegnania (1976–1979)

W 1976 roku Jerzy zdał maturę. – „Musiałem wybierać między wodą a Politechniką.”. Został studentem Politechniki Szczecińskiej, wydziału Budowy Maszyn. Tam dołączył do AZS Szczecin i wiosłował w akademickiej ósemce. Regaty 1-majowe w Szczecinie – to była magia. Cztery uczelnie, tłumy ludzi, wyścigi ósemek. Kiedy płynęliśmy, słyszałem, jak brzmią wiosła o wodę – jak muzyka.

« z 16 »

W tym samym czasie kamieńska sekcja zaczynała tracić grunt. Sprzęt zużyty, budżet symboliczny, a większość zawodników – na studiach. Wracałem latem do Kamienia. Na przystani cisza. Łodzie pokryte kurzem. Czułem, że to już koniec.”. W 1979 roku sekcja praktycznie przestała istnieć. Adam Forell napisał: „Brak funduszy i odpływ młodzieży pogrzebały sekcję. Ale pamięć o tamtych latach pozostała.”

Po latach

Jerzy Kobierzyński wrócił do Kamienia po latach. – „Popijając kawę na tarasie mariny, widzę wodę, która mnie wychowała. Myślę wtedy – szkoda. Szkoda, że tego ducha już nie ma.” Wspomina trenera Markowicza (†2009) i działacza Forella (†2011). „To oni nas zbudowali. Markowicz potrafił powiedzieć: „Woda ci nie odpuści”. I miał rację. Woda zawsze weryfikuje, kim jesteś.”

Dziś marina tętni życiem – jachty, regaty, turyści. Ale gdzieś w tej wodzie nadal drzemie echo dawnych wioseł. Kobierzyński patrzy na fale i mówi. „Wtedy mieliśmy stare łodzie, dziurawe Żuki i entuzjazm. Dziś mamy wszystko, tylko brakuje tej pasji. Ale woda pamięta. Może kiedyś znów usłyszy szum wioseł z Kamienia.”

Historia, która wraca z prądem

Kamieńskie wioślarstwo żyło tylko dekadę, ale to wystarczyło, by wychować pokolenie ludzi, którzy rozumieją, czym jest praca, wytrwałość i wspólnota. To nie była historia trofeów, ale historia ludzi, którzy wyciągali z wody coś więcej niż medale – sens życia. – „My nie mieliśmy wioseł z Niemiec, mieliśmy wiarę. A ta niesie dalej niż wiatr.” Jerzy Kobierzyński.

Tekst opracowany na podstawie wspomnień
Jerzego Kobierzyńskiego (2021) oraz cyklu
Adama Forella „Z historii kamieńskiego sportu – Wioślarstwo” (1968–1977).