W Polsce mamy przygotowanych schronów na cztery procent populacji. Chodzi jednak o takie miejsca, które ochronią nawet przed bronią masowego rażenia. W miejscach doraźnego kryzysu zmieściłaby się z kolei „znakomita większość populacji”. Problem w tym, że są głównie w miastach.

– Na ten moment mamy przygotowanych schronów na cztery procent populacji, mówimy o schronach spełniających warunki opisane w ustawie. Obiektów takiego schronienia doraźnego mamy znacznie więcej, ale nie wszystkie są dostosowane do właściwego przyjęcia osób oczekujących na ochronę – powiedział w Radiu Zet wiceszef MSWiA Wiesław Leśniakiewicz.

Wiceminister spraw wewnętrznych i administracji zaznaczył, że kwerenda została przeprowadzona jakiś czas temu przez Straż Pożarną, ale on bazuje na informacji z Najwyższej Izby Kontroli. Leśniakiewicz podkreślił, że „warunki związane z ukryciem spełniającym 100 proc. ochrony dla osób jest dla czterech proc. populacji, co wcale nie znaczy, że nie moglibyśmy w miarę szybko przystosować niektóre obiekty albo sporą ilość na tzw. miejsca doraźnego schronienia”.

– Taki kierunek przyjmujemy na początek naszego działania, na ten rok, kiedy weszła w życie ustawa o ochronie ludności – zaznaczył wiceszef MSWiA. Leśniakiewicz tłumaczył, że schron to taki obiekt, który jest hermetyczny i zamknięty oraz będzie chronił nawet przed bronią masowego rażenia. Inaczej ma się z kolei sytuacja ws. miejsc doraźnego kryzysu. Wówczas zmieściłaby się tam „znakomita większość populacji”.

Wiceminister spraw wewnętrznych i administracji zwrócił jednak uwagę na pewien błąd, bo „większość tych elementów podziemnych, które mogłyby spełniać kryteria tych miejsc, znajduje się w dużych miastach, ale są mniejsze i małe miejscowości, gdzie nic takiego nie ma albo są ograniczone”. Leśniakiewicz podsumował, że trzeba określić jeszcze raz, gdzie będą możliwości schronienia się, oznakować te miejsca i pokazać na określonych dokumentach.