Zażarta walka o swój kawałek plaży za pomocą parawanów i ręczników to polski zwyczaj? Nic bardziej mylnego! Plażowe wojny podjazdowe zdarzają się na całym świecie.

W taki oto sposób miejsce na plaży w Ustroniu Morskim postanowił zarezerwować sobie jeden z turystów. Do stworzenia namiastki dżungli na plaży posłużyły mu gałęzie, których nałamał na wydmach.

Kluczowa część bitwy rozgrywa się zazwyczaj bladym świtem. Słońce dopiero wschodzi, dookoła nie ma zbyt wielu osób, pozornie dominuje spokój. To jednak cisza przed burzą, choćwroga nie widać jeszcze na horyzoncie. Każdy wie, że on się zbliża, jest gdzieś za wydmą. Na balkonie prywatnej kwatery układa strategię. Uderzy, gdy tylko skończy jeść śniadanie. Przyjdzie z rodzinnym odziałem piechoty i będzie próbował przejąć to, co wywalczyliśmy poprzedniego dnia. Wielki kawał plaży, najlepiej w pobliżu morza, przy którym zaznaczy swój teren parawanem, parasolką albo rozłożonym stadem ręczników kąpielowych.

Brzmi znajomo, ale takie wojny nie są wyłącznie polską domeną. Całkiem niedawno Włosi rozpoczęli zmasowaną akcję wymierzoną w „zaklepywanie” miejsca na plaży. Jak relacjonuje włoska prasa, część plażowiczów rozkłada ręczniki i leżaki nawet poprzedniego dnia, a co sprytniejsi pomagają sobie kłódkami. Z podobnym problemem borykała się też Hiszpania. Na Półwyspie Iberyjskim za takie plażowe przewinienie grozi kara w wysokości 150 EUR.

Na polskich plażach rzecz ma się trochę inaczej. Nikt tu nie wystawia mandatów i niczego nie zabrania. Być może dlatego parawany niemal na stałe wrosły w nadbałtycki krajobraz, a Polacy stali się mistrzami anektowania plaży.

fot. Aneta Łuczkowska
RMF24