Pracodawcy wstrzymali oddech. Rząd przymierza się bowiem do zniesienia zryczałtowanego ZUS-u i wprowadzenia składek od dochodu. Szczegóły mamy dopiero poznać, ale przedsiębiorcy już teraz łapią się za kieszeń. – Trzeba będzie zwalniać pracowników – przyznają.

Nie ma pewności, czy zmiany w ZUS obejmą wszystkie firmy, czy tylko te najmniejsze. Rząd wysyła w tej sprawie sprzeczne sygnały. Premier Mateusz Morawiecki mówił wprost, że nowe zasady idą w kierunku naliczania składek od dochodu. Z kolei minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz zaapelowała, by nie siać paniki, ponieważ zmiany mają objąć tylko mikroprzedsiębiorców.

To jednak na krótko uspokoiło prowadzących działalność gospodarczą. Ich zdaniem majstrowanie wokół dodatkowych obciążeń dla przedsiębiorców może skończyć się dwojako: ograniczeniem rozwoju albo zamknięciem działalności. Zmian w szczególności boją się przedstawiciele społeczności startupowej, czyli kiełkujących, cyfrowych biznesów.

Większość spośród niemal 2,5 mln przedsiębiorców, prowadzących jednoosobową działalność opłaca ryczałt. Ta składka zmienia się co roku, jest bowiem waloryzowana na podstawie średniego wynagrodzenia. W tym momencie jest to 1316,97 zł, a od przyszłego ma być 1435,42 zł.

Po zmianach przedsiębiorca, którego dochód (czyli to, co zostaje mu po poniesieniu wszystkich kosztów – red.) to 5 tys. zł miesięcznie, niemal połowę tej kwoty będzie musiał wpłacić do ZUS-u. Przy 10 tys. zł – 4.309 zł, 20 tys. zł – 8.618 zł, a przy 50 tys. zł – 20.320 zł. Na wprowadzeniu składek od dochody skorzystaliby jedynie najmniej zarabiający.

źródło:
Money.pl