Przedstawiamy Państwu rozmowę z Panią Renatą Różycką najmłodszą uczestniczką Onko -Marszu granicami Polski z Kołobrzegu do Świnoujścia.
– Pani Renato kiedy dowiedziała się Pani, że jest chora?
W wieku 27 lat dowiedziałam się, że zachorowałam. Nigdy nie przypuszczałam, że mnie to spotka. Z perspektywy czasu przypominam sobie, że pewne objawy już były. Ale czy w wieku 27 lat ktoś pomyśli, że może zachorować na tak poważną chorobę? Że wypadanie włosów albo zmęczenie może być objawem choroby nowotworowej? Pracowałam, uczyłam się, zwalałam wszystko na przemęczenie.
– Jak przyjęła Pani tę diagnozę?
Zaczęłam szybko działać, diagnoza, operacja, później chemioterapia. Niedługo potem byłam łysa, chora i wyczerpana dwiema operacjami i czterema turami chemioterapii. Ale za to żyłam. Dostałam szansę na całkiem nowe życie. Każdego dnia miałam wybór: rozmyślać nad uciążliwościami terapii przeciwnowotworowej albo czerpać radość z samego faktu, że żyję. Trafiłam w ręce bardzo dobrych specjalistów, pochodzę z okolic Płocka, leczę się w Łodzi. Pięć lat od operacji uznaje się za czas, w którym człowiek z nowotworem sobie poradził. Ja po 6 latach dowiedziałam się, że mam przerzuty do płuc. Ale nie poddaję się, rak sobie tak łatwo ze mną nie poradzi.
– Co jest ważne w walce z chorobą?
Wsparcie najbliższych, dobra opieka lekarza i odpowiednie podejście do całego procesu leczenia. Mam swoich lekarzy, którzy prowadzą mnie od początku choroby, więc jest to mój komfort psychiczny, nie mam dzięki temu stresu. Wiem, że mogę do lekarza zadzwonić, zadać pytanie. Ale nie każdy pacjent taki komfort ma. Ludzie, których spotykam na szpitalnych korytarzach są wręcz sparaliżowani, nie wiedzą co ich czeka, chorych non stop przybywa. A lekarze nie mają czasu, aby poświęcić go chorym na tyle, na ile oni tego potrzebują.
Ważną rolę odgrywają również grupy wsparcia, które zrzeszają osoby z chorobą nowotworową. Bo kto zrozumie osobę chorą lepiej niż ktoś, kto miał podobne problemy….?!
– Marsz brzegiem morza jest wyczerpujący. Czemu się Pani na niego zdecydowała?
Ten marsz jest moim drugim Onko-Marszem Granicami Polski. Idzie nas 9 osób. On daje wiarę i nadzieję, że wszystko można pokonać. Z każdym kilometrem pokonujemy własne słabości. Tak samo jest w chorobie, w życiu, nie cofamy się, idziemy do przodu. Nie musimy nic nikomu tym marszem udowadniać. Idziemy w nim dla siebie, każda z własnymi intencjami, pokazując, że z chorobą można żyć pięknie i aktywnie oraz szerząc znaczenie profilaktyki.
Jesteśmy dla siebie wsparciem. Każda z nas jest indywidualnością, ale tworzymy grupę. Jesteśmy z różnych stron Polski, ale dzięki internetowi mamy ze sobą kontakt przez cały rok, ciężej jest się jednak spotkać w realu. Tym bardziej te marsze są ważne, chociażby dlatego, że możemy się zobaczyć czy też wymienić doświadczeniami i „nowinkami” dotyczącymi leczenia. W Onko -Marszu biorą udział osoby chore na nowotwór i osoby zdrowe wspierające te osoby. Przed marszem zapytał mnie kolega, czemu idę w marszu czy w nim się wygrywa czy przegrywa? Odpowiedziałam mu: ,,Nim się pokonuje własne słabości.” Tak jak w życiu codziennym pokonujemy chorobę, tak w marszu kilometry i własną słabość.
Rak najpierw zabrał mi zdrowie, siłę, wiarę, energię i wolność. Jednak dał coś więcej – nauczył mnie jak zatrzymać „kołowrotek chomika” – kiedy wolniej chodzisz jesteś w stanie zauważyć więcej detali wokół siebie. Skoro widzę na oczy, słyszę na uszy, mam dwie ręce i dwie nogi, mogę samodzielnie mówić, pisać, śpiewać i tańczyć… to znaczy, że ŻYJĘ i mogę WSZYSTKO!
Nigdy nie zadawałam sobie pytania DLACZEGO ja? Pytałam raczej PO CO? Dziś już wiem – żeby inaczej spojrzeć na życie, docenić je i pamiętać o tym, co NAPRAWDĘ w nim ważne…
– Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Joanna Ścigała,
Rzecznik Prasowy UM w Międzyzdrojach