O podejściu do nieletnich pracowników przez osoby prowadzące działalność gospodarczą powstało już bardzo dużo materiałów prasowych. 3 dni temu otrzymaliśmy list od Pani Weronika, która opowiada o swojej przygodzie z nadmorską pracą sezonową w Dziwnowie. Poprosiliśmy o komentarz właścicieli opisywanej kawiarni, zwróciliśmy się także o stanowisko do Sanepidu oraz Inspekcji Pracy. Do tematu z pewnością wrócimy. List Pani Weroniki publikujemy w całości.

Nazywam się Weronika (nazwisko do wiadomości redakcji), mam 17 lat i razem z koleżanką (która w tamtym momencie miała 16 lat ) postanowiłyśmy spróbować pracy i zarobić na własną rękę trochę pieniędzy. Niestety zostałyśmy oszukane i dowiedziałyśmy się, że pozory mylą i to bardzo.

Cała nasza historia zaczyna się kiedy przyjechałyśmy nad morze – do Dziwnowa (co prawda ma początku z innymi planami wobec pracy) i zatrudniłyśmy się w restauracjo-kawiarnio-hotelu Pana Janusza i jego małżonki. Wydawali się porządnymi, uczciwymi ludźmi u których za pracę otrzymuje się swoje wynagrodzenie i szacunek w relacji szef – pracownik. Po całonocnej podróży od razu zaczęłyśmy nasze 12 godzin pracy. Przez pierwsze 3 dni „w tak zwanym okresie próbnym” spędzałyśmy w pracy po 12-13 godzin – zależnie od upodobania szefa. 
To była jednak dopiero zapowiedź tego, co działo się w późniejszym czasie . Czwartego dnia podpisałyśmy z szefem umowę. Umowę którą spokojnie można nazwać paktem z diabłem. Przedstawił nam ją w taki sposób, jakby była to praca marzeń, idealna dla nas, powiedział – „dobrze że trafiłyście do mnie, bo w tych czasach to pełno oszustów”. Szkoda że w tamtym momencie mówił też o sobie. Z dnia na dzień wszystko zaczęło się pogarszać. My byłyśmy zmęczone pracą ponad normę (i siły), a szefostwo stało się całkiem innymi ludźmi od tych, których poznałyśmy na początku. Zaczęło się wytykanie najmniejszych błędów – używanie zbyt dużej ilości płynu i ręcznika papierowego do umycia szyby wystawy, mydło w płynie położone nie po tej stronie kranu i wiele innych podobnych sytuacji, w których oprócz wytknięcia danego błędu zostałyśmy poniżone (zdarzyło się, że przy klientach), popchnięte, a nasza praca została wielokrotnie nazwana „nic nie wartą”. Najczęściej używane przez właścicieli i jego syna (współwłaściciela) w naszą stronę wulgaryzmy to: „Jesteście ch*ja warte tak samo jak wasza praca, znajdźcie sobie takich samych mężów brudasów to będziecie je*ane trzy razy dziennie, jesteście tylko dziewczynkami/gówniarami i szacunek za taką pracę się wam nie należy, z resztą tak jak jakiekolwiek wynagrodzenie”
Było tego o wiele więcej, bo trochę się nazbierało przez 15 dni które tam wytrzymałyśmy, ale to te, które najbardziej zapadły mi w pamięci. Oczywiście przekleństwa i wulgaryzmy są tam na porządku dziennym. Z każdym kolejnym dniem tej pracy czułyśmy się gorzej, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Nie miałam możliwości brać swoich lekarstw o określonej porze, bo wyjście do pokoju na 5 minut nie wchodziło w grę. Mimo to wszystko starałyśmy się jak mogłyśmy żeby byli z nas zadowoleni i nie mieli zastrzeżeń do naszej pracy. Nie powiedziałyśmy wcześniej nikomu co się tu dzieje. Myślałyśmy że to wszystko minie, dotrwamy do końca i wrócimy do domu z pieniędzmi. Tego niestety nie można było przetrwać milcząc dłużej. Praca codziennie po minimum 12 godzin (a powiedziano nam że góra 9-10), ja dodatkowo sprzątałam hotelowe pokoje i cały hotel a w tym czasie koleżanka zostawała sama na dwóch salach, jeden posiłek dziennie (bo na więcej nie było nawet czasu) w formie resztek z całego dnia i tragiczne warunki mieszkalne pracowników (pokój max 2 na 4 dla  przeznaczony dla 4 osób, pełen robactwa).
Cała wizja tego miejsca od strony pracownika to mrożone dania (dosłownie wszystko), zupy i sosy do makaronu z proszku (a makaron gotowany kilka dni wcześniej), przeterminowane owoce, które się mrozi robiąc z nich później koktajle, otwarte nie wiadomo ile sosy typu ketchup, nie myte piekarnik, mikrofalówki, gofrownice, naleśnikarki, blachy do pieczenia i narzędzia do gotowania, myta max 2 razy w miesiącu podłoga i nie ścierane kurze oraz hit – skrzynka napojów energetycznych stojąca pod ladą szefowej, które w trakcie dnia cały czas popija będąc tak pobudzona, że gotowa jest stawić się do bicia za nasz najmniejszy błąd. Dla mnie najgorsze było sprzątanie pokoi hotelowych, gdy nie było nawet możliwości bym dostała rękawiczki (używałam ciężkiej chemii przemysłowej która poparzyła mi nie raz dłonie) a szef niejednokrotnie popchnął mnie, bym robiła coś szybciej lub sprawdzał każdy centymetr posprzątanego przeze mnie miejsca.
Wytrzymałyśmy i tak długo, patrząc na naszych poprzedników (bo jesteśmy tam 7 oszukanymi w tym sezonie) ich średni czas pracy wynosił tam do 5 dni. Zaproponowano nam 2500 zł za miesiąc i zgodziłyśmy się myśląc że będzie to 8 godzin pracy. Oczywiście nie dostałyśmy ani grosza za przepracowane w sumie 179 godzin. Zostawiło to na pewno ślady w naszej psychice i na zdrowiu, które teraz staram się naprawić, co nie będzie łatwe. Jest nam przykro że natknęłyśmy się na takich ludzi i zobaczyłyśmy jak bardzo pieniądze mogą być ważniejsze niż drugi człowiek. Chciałabym, by ta historia dotarła do jak największej liczby osób, bo jest to przerażające jak bez skrupułów można oszukiwać ludzi i zarabiając na nich tyle, że starcza na coroczne trzy-miesięczne rejsy na Karaiby…
Do tematu z pewnością wrócimy. Do naszej redakcji zgłaszają się kolejne osoby oszukane przez małżeństwo prowadzące punkt gastronomiczny w Dziwnowie. Jeżeli spotkało to i Was, powiadomcie nas o tym!